Dostaliśmy w kość w Istebnej. Chociaż my to jeszcze nic, bo jechaliśmy na 2 km, a starsi na 4 km, a tam to dopiero było stromo.

06 wrzesień 2009

Dostaliśmy w kość w Istebnej. Chociaż my to jeszcze nic, bo jechaliśmy na 2 km, a starsi na 4 km, a tam to dopiero było stromo.

Byliśmy na zawodach w Istebnej na biegu pod górę na nartorolkach. Pojechaliśmy dzień wcześniej bo kawał drogi do przejechania. Spaliśmy w Relaxie - ośrodku mieszczącym się w Wiśle, z którego już nie raz korzystaliśmy będąc na zawodach a słynnego ze szwedzkiego stołu na śniadaniach. Dojechaliśmy tuż po 22-giej, zjedliśmy lekką kolację lecz zasnęłyśmy około godziny 1;00 ponieważ oglądaliśmy straszny, a zarazem wzruszający film, którego głównym wątkiem było porwanie małego, bezbronnego, dziecka słynnego milionera czyli Okup z Melem Gibsonem w roli głównej. Dobrze że skończyło się dobrze choć pewnie w życiu takie historie kończą się inaczej.
Pobudka była o godzinie 7:30, bo o 8;00 śniadanie. Był szwedzki stół czyli do koloru do wyboru, każdy brał to na co miał ochotę.
Wykwaterowaliśmy się o godzinie 9 i ruszyliśmy na podbój Istebnej! Z rana było bardzo pochmurnie i padał deszcz, na szczęście godzinę przed startem pierwszego zawodnika rozpogodziło się.
Jako pierwszy zmierzył się z górą Biof, który w kategorii junior A bieg ukończył na 22-gim miejscu. W następnej kolejności na zabój (już wiedziała od Biofa co ją czeka) poszła Kaja. Gdyby nie liczyć Słowaczki i Czeszki Kaja była siódma z polek a tak skończyła na 9-tym miejscu. Następnie wystartowała Magda Czusz, która wywalczyła dziesiąte miejsce. Mówiła nam przed biegiem że nie pobiegnie dobrze, ponieważ dzień wcześniej skończyła się jej grypa żołądkowa. W trakcie przerwy pojechałyśmy we trzy razem z Morszczynem zobaczyć trasę, bo okazało się że meta na 2 km. jest przewidziana gdzie indziej niż myśleliśmy. Po powrocie z góry zestresowani siedzieliśmy w samochodzie, przykryci śpiworami. Po lekkim odpoczynku Morsiu zaczął się rozgrzewać i poszedł na start. Jak zwykle przed naszym startem Sikor zaciągnęła nas do kibelka czyli panowie na prawo a panie na lewo tzn. okolicznego lasu. Chyba mocno się denerwowała bo biegała tam ze 12 razy. Zaczęłyśmy się rozciągać i rozgrzewać i przejęłyśmy się tym tak bardzo że prawie się spóźniłyśmy na losowanie nartorolek. Pobiegłyśmy na start czym prędzej i wylosowałyśmy sprzęt. Nadeszła nasza chwila prawdy! Pierwsza wyruszyła Tyczka, za nią Sikor, a ja następna jako przedostatnia zawodniczka ze startujących. W trakcie biegu jak każda później mówiła miała kryzys. „To trasa to była męczarnia" słyszałam że tak mówiło wiele zawodniczek. Wszystkie z pewnością miały co najmniej gwiazdki przed oczami. Po skończonym biegu pojechaliśmy do miejsca w którym miały być dekoracje. Po skończeniu kiełbasek które jak okazało się nie była za dobre, bo niedopieczona ( kuchnię pokonała ilość zawodników) poszliśmy na dekoracje. W ich trakcie pożegnaliśmy się z Magdą bo wyjeżdżała do Zakopanego. Po dekoracjach udaliśmy się w drogę powrotną, w trakcie której wstąpiliśmy na skocznię Malinkę. Okazało się, że kilku skoczków robi sobie trening i mogliśmy na nich popatrzeć. Pooglądaliśmy chwile i ruszyliśmy w stronę domu. Na początku pisałyśmy tą relację ale gdy tylko zrobiło się ciemno poszliśmy spać. Sikor, Tyczka i ja siedziałyśmy na samym tyle. W tak zwanym między czasie Morszczyn położył się u nas w nogach (na podłodze) czym wkurzył Sikorkę bo w drodze powrotnej to ona sobie to miejsce zarezerwowała, dlatego my na trzech siedzeniach leżałyśmy na sobie i co trzy minuty zmieniałyśmy pozycje, bo wszystko nam od razu cierpło. Gdy dotarliśmy do Tomaszowa byłyśmy nie do życia! Ale samopoczucie było i do tej pory jest dobre.

Gośka przy współudziale Sikorki i Tyczki


Proszę czekać... Proszę czekać...